Czekając na polskiego mistrza!

Gdy w lipcu Poznań Open wygrał Hubert Hurkacz, pomyślałem z zazdrością: „cóż, że to mniejszy challenger od naszego, ale mają polskich mistrzów”. Kilka lat wcześniej mistrzem w Poznaniu był także Jerzy Janowicz.

W challengerze Pekao Szczecin Open Polak nigdy nie wy­grał w singlu i raczej to nie jest ten rok, by w tej kwestii coś się zmieniło. To nasze szczęście i nieszczęście, że mamy turniej w terminie spotkań w Pucharze Davisa. Szczęście, bo wielu niepowołanych do drużyn narodowych może rozważać przyjazd, a nieszczęście, bo w tym czasie Polacy zwykle grają jakiś mecz.

Tym razem walczą na wyjeździe z Rumunią o powrót do Grupy I strefy Euro-Afrykańskiej, więc do Szczecina nie wybiorą się ani Hurkacz, ani Kamil Majchrzak ani nasi najlepsi debliści.

Tak naprawdę w ciągu minionych 22 edycji challengera rzadko mieliśmy nadzieję na triumf Polaka. Największe, gdy Łukasz Kubot był rozstawiony z numerem pierwszym w 2010 roku, ale odpadł wtedy w drugiej rundzie. Apetyty były duże, bo dwa lata wcześniej lubinianin dotarł aż do półfinału, ogrywając trzech Hiszpanów: Davida Marrero, Oscara Hernandeza i Alberto Martina. Dopiero w meczu, którego stawką był awans do finału, znalazł się Hiszpan mocniejszy od niego – Albert Montanes.

Edycja 2008 to był w ogóle „polski turniej”. Aż trzech naszych reprezentantów mieliśmy w ćwierćfinale, dwóch w sobotnich półfinałach. Poza Kubotem o finał walczył młodziutki Jerzy Janowicz. Jeszcze w maju grał w finale juniorskiego Roland Garros, by latem zacząć starty w do­rosłych turniejach niższej rangi. U nas wykorzystał „dziką kartę” i przy ogromnym wsparciu kibiców wygrywał mecz za meczem. Najpierw ograł niemal dwa razy starszych od siebie Czechów Jiriego Vanka i Bohdana Ulihracha, po­tem – w ćwierćfinale – kolegę z reprezentacji Marcina Ga­wrona, a następnie przegrał z doświadczeniem i sprytem Francuza Florenta Serry.

Później miało się okazać, że było to największe osiągnięcie Jurka na szczecińskich kortach. W 2012 i 2017 r. ponownie liczyliśmy na jego turniejowe zwycięstwo, ale skończyło się na ćwierćfinałach. Mimo tego, Janowicz jest polskim liderem pod względem liczby punktów ATP zdobytych w Pekao Szczecin Open – w czterech startach zdobył ich dokładnie 100. Kubot – 83, a trzecią zdobyczą pochwalić się może Grzegorz Panfil – 51 oczek w 7 startach.

Ten ostatni najlepiej zapamięta rok 2013, kiedy zdołał wygrać u nas pięć meczów. Najpierw trzy w kwalifika­cjach, potem kolejne dwa w turnieju głównym. Dało mu to ćwierćfinał. Jakiż entuzjazm od niego wówczas ema­nował. Przegrał po wyrównanym, trwającym prawie trzy godziny, meczu z Diego Schwartzmanem. Mimo iż za­brzanin już na początku trzeciej partii przełamał serwis Argentyńczyka, to ostatecznie 7:5 kluczowego seta zwy­ciężył 20-letni wówczas zawodnik z Buenos Aires – dziś dobijający się do Top 10 światowego tenisa.

Najczęściej w turnieju singlowym biało-czerwone barwy re­prezentował Marcin Gawron. Ubiegłoroczny tytuł mistrza Polski w grze pojedynczej dał mu prawo by po raz dziesiąty zagrał w głównej drabince Pekao Szczecin Open. Debiuto­wał 11 lat wcześniej, w 2006 roku, przyjechał wówczas do nas w glorii finalisty juniorskiego Wimbledonu, ale odpadł już w pierwszej rundzie. Zresztą sześciokrotnie żegnał się z imprezą w tej fazie. Raz do turnieju głównego przebił się z eliminacji (2014), ale najlepszym jego wynikiem pozostał ćwierćfinał przegrany z Janowiczem.

Starsi kibice doskonale pamiętają jak duże nadzieje towa­rzyszyły karierze Krystiana Pfeiffera. W Szczecinie zagrał dwa razy (1999 i 2000) i zawsze jego mecze były widowi­skowe, a zwycięstwa okraszone „fiflakiem w tył”. Wykonał trzy takie skoki na korcie centralnym. Najpierw, gdy wygrał ze Szwajcarem Michaelem Kratochvilem w swym debiucie, a rok później po ograniu Holendra Martina Verkerka i Au­stralijczyka Jamesa Sekulova. Dzięki tym wygranym był drugim – po Bartłomieju Dąbrowskim – ćwierćfinalistą Pe­kao Open. Uległ będącemu u wrót Top 50 ATP Francuzowi Arnaudowi di Pasquale. Potem wyjechał na studia do USA, a jeszcze później zdrowie nie pozwoliło mu na kontynu­owanie zawodowej kariery. Zajął się więc szkoleniem mło­dych tenisistów na warszawskim Wilanowie.

Sam Dąbrowski, to też ważna postać dla naszego turnie­ju. Wielokrotny mistrz i reprezentant Polski, był nadzieją naszego tenisa pod koniec XX w. Niestety nie zdołał się przebić nigdy do drugiej setki rankingu ATP. W pierwszych trzech latach, gdy obecny Pekao Szczecin Open był jeszcze cyklem turniejów satelitarnych, Dąbrowski odgrywał w tu jedną z głównych ról.

Wygrał turniej masters tego mini cyklu w 1994 r, a rok wcze­śniej był finalistą. Gdy ranga turnieju urosła do challengera „Dąbek” już tak nie błyszczał. Zagrał w czterech edycjach i tylko jedną, tę z 1998 r., będzie dobrze wspominał. Wy­grał bowiem wówczas dwa mecze z wyżej notowanymi od siebie Francuzem Geraldem Solvesem i Włochem Vincenzo Santopadre, a dopiero w ćwierćfinale nie sprostał Niemco­wi Jensowi Knippschildowi.

Ponadto ćwierćfinały osiągnęli jeszcze Dawid Olejniczak (2005), Kamil Majchrzak (2015) i to tyle sukcesów polskich rakiet na szczecińskich kortach.

Przez ćwierć wieku radość nam dawali głównie debliści. Zaczęli Marcin Matkowski z Mariuszem Fyrstenbergiem wygrywając trzy edycje (2001, 2003, 2005), a potem za ich przykładem poszli: Tomasz Bednarek z Mateuszem Kowal­czykiem (2009), Marcin Gawron z Andrzejem Kapasiem (2011) i Dawid Olejniczak z hiszpańskim partnerem Davi­dem Marrero (2008). Jednak na polskiego mistrza w singlu cały czas czekamy.

Mariusz Rabenda

Udostępnij ten post!