Skoncentrowany, ale rozluźniony

Przemysław Sadowski to w Szczecinie postać znana i bardzo lubiana. Aktor chętnie odwiedza nasz turniej i gdy tylko pozwalają mu na to obowiązki zawodowe, sięga po rakietę i startuje w rozgrywkach artystów. Nam zdecydował się opowiedzieć między innymi o tym, jak zaczęła się jego przygoda z tenisem, których zawodników podziwia i dlaczego dyscyplina, którą wszyscy kochamy, jest tak wyjątkowa i niepowtarzalna.

Kiedy i w jaki sposób zaczęła się Twoja przygoda z tenisem?

Przemysław Sadowski: Wynajmowaliśmy kiedyś z kumplem mieszkanie przy placu Zbawiciela i akurat w telewizji leciał jakiś finał, zdaje się Roland Garros. Nie pamiętam, kto grał, ale obstawiałbym, że Nadal i Federer, bo to było jakoś nieco ponad dziesięć lat temu. Siedzieliśmy, oglądaliśmy i uznaliśmy, że ten cały tenis nie jest chyba taki trudny, więc może warto byłoby pójść na kort, wziąć rakietę do ręki i spróbować. Pojechaliśmy zatem do sklepu, kupiliśmy podstawowy sprzęt i udaliśmy się na Agrykolę, żeby trochę poodbijać. No i oczywiście odbijaliśmy jak dwa ostatnie patałachy. Przez kolejne dwa tygodnie regularnie chodziłem na korty i starałem się poprawić. W końcu zaczęło to w miarę wyglądać i po jakimś czasie otrzymałem zaproszenie, aby wziąć udział w turnieju dla artystów. Wtedy stwierdziłem, że chyba pora na to, aby zacząć spotykać się z trenerem i trochę podszkolić te moje umiejętności. Tak właśnie rozpoczęła się trwająca do dziś przygoda z tenisem.

Pierwszy udział w turnieju skończył się spektakularną klęską czy jednak udało się sprawić jakąś niespodziankę?

Byłem wtedy dopiero lekko po „trzydziestce”, więc znajdowałem się w naprawdę dobrej kondycji fizycznej. Ze sportem mam do czynienia w zasadzie od zawsze, więc ta ogólna koordynacja i przygotowanie pozwoliły mi rywalizować z tymi, którzy mieli np. lepszą technikę tenisową czy większe doświadczenie w tej dyscyplinie. Fakty były takie, że na samym początku mojej przygody z turniejami dla artystów, kiedy nie grałem jeszcze dosłownie nic, udało mi się pokonać Michała Milowicza. To było niesamowite, ponieważ ludzie, którzy mnie wtedy oglądali mówili, że popełniam absolutnie wszystkie błędy techniczne, jakie tylko się da. A mimo wszystko te piłki w jakiś sposób wracały na drugą stronę siatki. Udawało mi się dobiegać do każdej piłki, odgrywałem wszystkie skróty, więc w pewnym sensie byłem taką ścianą. Teraz już jestem bogatszy o trochę doświadczenia i wiem, że nie do każdej piłki należy biec na złamanie karku. Mecz czasem może trwać naprawdę długo i dlatego trzeba te siły umiejętnie rozłożyć.

Jak ważne miejsce w Twoim życiu zajął tenis?

Stał się na dobrą sprawę moją drugą pasją. Kiedyś dużo grałem w bilard i występowałem nawet w rozgrywkach amatorskiej ligi w Warszawie. Teraz jednak na pierwszym miejscu jest już tenis. To niesamowita dyscyplina, którą można uprawiać przez całe życie. Patrzę teraz chociażby na Jana Englerta, który jest już dużo po „siedemdziesiątce” i to jest po prostu wspaniałe. W tym roku byłem na takim obozie tenisowym w Turcji i widywałem tam czterech starszych panów, którzy spotykali się regularnie i sobie odbijali. Na początku wyglądało na to, że nie będą w stanie w ogóle dojść na kort, nie mówiąc już o żadnym graniu. Ale gdy już zaczynali, to każdemu z nich ubywało chyba po dwadzieścia lat. Wiadomo, że w pewnym wieku nie da się już biegać w określony sposób, ale za to mieli świetną technikę i oglądanie ich w akcji było prawdziwą przyjemnością. Właśnie dlatego uważam, że tenis jest tak fantastyczny, ponieważ można go uprawiać w każdym wieku.

Mecze którego tenisisty najchętniej oglądasz?

Wydaje mi się, że moim guru zawsze był Federer. Nadal mnie naprawdę fascynuje, pamiętam jeszcze czasy, jak był takim młodym wilczkiem i dopiero wchodził do tego wielkiego tenisa, ale Federer to jednak Federer. Jego jednoręczny bekhend  to poezja w najczystszej postaci. Sam staram się w ten sposób wykonywać to uderzenie, więc może również i dlatego tak uwielbiam oglądać w akcji Szwajcara. Podobają mi się także tacy zawodnicy jak Stan Wawrinka czy Richard Gasquet. Oczywiście, lubię też patrzeć na grę Djokovicia czy innych zawodników z czołówki. Jestem zdania, że zawsze, jak na korcie spotykają się dwaj tenisiści na wysokim poziomie, to każdy taki mecz ogląda się z wielką przyjemnością.

Richarda Gasueta, jednego ze swoich ulubieńców, miałeś okazję podziwiać na żywo podczas ostatniej edycji Pekao Szczecin Open.

To prawda, na turnieju w Szczecinie byłem już pięć czy sześć razy i jeden z nich wypadł właśnie przed rokiem. i muszę przyznać, że patrzenie na niego na żywo było czymś niesamowitym. Rzadko zdarza się, żeby w finale turnieju spotkali się dwaj najwyżej rozstawieni zawodnicy turnieju, a tu mieliśmy właśnie taką sytuację. Gasquet pokonał ostatecznie Niemca Floriana Mayera, a mecz stał na bardzo wysokim poziomie. Powiem szczerze, że uwielbiam przyjeżdżać do Szczecina. Kocham atmosferę tego turnieju i uważam, że Krzysiek Bobala oraz Agnieszka robią naprawdę wspaniałą robotę. Nie chodzi tylko o to, co się dzieje na kortach, ale też o wszystko to, co ma miejsce obok.

Jak wielkie wrażenie na osobie grającej amatorsko w tenisa robią tacy ludzie jak chociażby Richard Gasquet czy Florian Mayer?

Ja mam wrażenie, że my uprawiamy dwie zupełnie różne dyscypliny sportu. Najpierw na kortach grają amatorzy, później wychodzą zawodowcy i to jest kompletnie inna bajka. Patrzenie na grę tych zawodników jest ogromną przyjemnością.

Turnieje artystów traktujesz tylko jako dobrą zabawę czy jednak czujesz chęć rywalizacji i zwyciężania?

Wszyscy podchodzą do tego niby „ha ha ha, tylko się bawimy”, ale prawda jest taka, że ta rywalizacja oczywiście jest i odgrywa bardzo ważną rolę. Sam, podczas meczu z Robertem Rozmusem, rzucałem o ziemię rakietą, bo nie potrafiłem z nim wygrać. W tegorocznym turnieju w Niechorzu spotkaliśmy się w ćwierćfinale i ostatecznie przegrałem 5:7, 6:7. Miałem go już na widelcu, serwowałem na zwycięstwo w pierwszym secie i nie mogłem sobie poradzić. Tu już jednak wchodzi psychika. Robert wygrał ze mną doświadczeniem, ograniem i właśnie głową. Mój warszawski kolega, z którym wspólnie gramy, mówi mi, że gdy robimy ćwiczenia i odbijamy piłki z kosza, to wygląda to świetnie. Trafiamy w linie, a uderzenia są mocne i precyzyjne. Później przychodzi jednak do grania na punkty i nagle okazuje się, że na kort wyszli zawodnicy rezerwowi. Hebel, drewniana ręka i piłki zaraz lądują w siatce czy na aucie. Psychika jest niesamowicie ważna i też dlatego tenis jest tak wyjątkowy. Musisz być skupiony, skoncentrowany i dynamiczny, ale też jednocześnie  rozluźniony. Kiedy jesteś spięty, to nic ci nie wychodzi i popełniasz błąd za błędem. Kluczowe jest umiejętne połączenie skupienia z rozluźnieniem, co jest bardzo trudne. Dla mnie, jako aktora, jest to jednak ciekawe doświadczenie.

Wspomniany mecz z Robertem Rozmusem jest tym, który najbardziej utkwił Ci w pamięci?

Zdecydowanie tak. Graliśmy od stanu 2:2 w każdym secie, a i tak spędziliśmy na korcie godzinę i czterdzieści pięć minut. Do tego potworny upał i mordercza walka o każdy punkt. Pod koniec meczu miałem już mroczki przed oczami. Gdybyśmy grali od 0:0, to pewnie byśmy tam obaj popadali ze zmęczenia. To było bardzo dramatyczne i emocjonujące spotkanie. O innych porażkach staram się natomiast nie pamiętać i szybko je wyrzucam z głowy. Na plus mogę zaliczyć za to na pewno wspomniane wcześniej zwycięstwo nad Michałem Milowiczem w moim debiucie. Kompletnie się wtedy nie spodziewałem, że mogę cokolwiek wygrać, a tymczasem się udało. „Milo” chodził później i mówił, że nie wierzy w to, że nie gram w tenisa.

Tenis to niezwykle indywidualny sport, gdzie przez zdecydowaną większość czasu zawodnik nie odzywa się do nikogo, tylko jest sam na sam ze swoimi myślami. Pasuje Ci to?

Faktycznie jest to coś wyjątkowego. Czujesz wsparcie z boku, ale jednak na korcie jesteś sam i to ty musisz podejmować decyzje czy dostosowywać taktykę w trakcie meczu. Nigdy nie spędziłem wprawdzie pięciu godzin na korcie, jak ma to czasem miejsce w przypadku zawodowców, ale powiem, że ta indywidualność tenisa mi bardzo pasuje. Lubię te emocje, odpowiedzialność za własne wybory na korcie i nawet to wściekanie się na samego siebie, kiedy przegrywam. Wszystko zależy ode mnie, a jeśli nie idzie, to mogę za to winić tylko samego siebie. Niesamowite i wyjątkowe – cały tenis.

Rozmawiał Maciej Żmudzki

Udostępnij ten post!