Wyborny koncert Gasqueta!
Przy każdym wspomnieniu jubileuszowej 25. edycji Pekao Szczecin Open do głowy przychodzi nazwisko Richarda Gasqueta i jego popisowa gra, wsparta nienaganną techniką i elegancją.
Francuz dość nieoczekiwanie sprawił nam prezent na ćwierćwiecze naszego challengera. Nigdy nie zapomnę rozbrajającej miny dyrektora turnieju Krzysztofa Bobali, przypominającej szczerą radość i niedowierzanie na twarzy dziecka rozpakowującego wymarzoną zabawkę pod choinką. Siedzieliśmy wieczorem w restauracji omawiając ostatnie rzeczy przed konferencją prasową, a przypadkowe sprawdzenie poczty w telefonie w jednej chwili zepchnęło wszystko na dalszy plan.
Mail od agenta, który kilka godzin po odpadnięciu Gasqueta w pierwszej rundzie US Open pyta organizatorów, czy znalazłaby się „dzika karta” dla jego zawodnika do Pekao Szczecin Open. W dalszej fazie wymiany informacji bardzo rzeczowe argumenty, że Richard szuka ogrania by odzyskać formę po kontuzji i dlatego chciałby po siedmioletniej przerwie wystąpić w imprezie rangi ATP Challenger Tour (poprzednio grał w 2010 roku w challengerze w Bordeaux).
Ale potem nastało kilka dni zawieszenia w niepewności wymuszonej oczekiwaniem na ogłoszenie składu na półfinał rozgrywek o Puchar Davisa przez kapitana reprezentacji Francji. Wreszcie wielka radość, bo Gasquet nie został powołany, a jego agent potwierdził zaraz po tym przyjazd. Informacja o największej gwieździe jubileuszowej edycji błyskawicznie obiegła nie tylko krajowe media, ale i pojawiła się w mediach francuskich, włoskich, niemieckich, również na stronie ATP World Tour.
Wreszcie niedziela eliminacji, wczesne popołudnie, gdy w recepcji po identyfikator zgłasza się niepozornie wyglądający tenisista, wraz z ojcem i trenerem. Krótki spacer po kortach, na których przecież grał wcześniej w 2004 roku (odpadł w pierwszej rundzie), sporadycznie tylko przerywany prośbami o autograf, albo wspólne zdjęcie. Pierwszy trening i jazda do hotelu.
W tym samym czasie po obiekcie krążył Jerzy Janowicz, dosłownie rozchwytywany przez kibiców. W poniedziałek już razem trenowali na jednym z bocznych kortów, obserwowani przez tłum fotoreporterów i dziennikarzy, kilka kamer telewizyjnych oraz sporą grupę kibiców. Pierwsze wtorkowe zwycięstwo Francuza nad Marcinem Gawronem poprzedziło środowe załamanie pogody. Uciążliwy deszcz, zimny wiatr nie przeszkodziły jednak Richardowi w rozdaniu nagród i dyplomów dzieciom uczestniczącym w Kid’s Day oraz pozowaniu z nimi do pamiątkowych zdjęć.
Dalej Gasquet z niesamowitą gracją i pewnością siebie eliminował kolejnych rywali: Hiszpana Bernabę Zapatę-Mirallesa, Argentyńczyka Guido Andreozziego (z nim stracił jedynego seta w turnieju), Japończyka Taro Daniela, aż wreszcie w pojedynku o tytuł pokonał Niemca Floriana Mayera. Dwaj najwyżej rozstawieni gracze w drabince zafundowali kompletowi trzyipółtysięcznej widowni widowisko na najwyższym poziomie i bodaj najlepszy finał w historii szczecińskiej imprezy. Francuz wygrał w nim 7:6 (7-3), 7:6 (7-4).
– Niestety nie mogę obiecać, że tu przyjadę za rok, bo nie planuję więcej startów w challengerach. Ale cieszę się, że tutaj wystąpiłem, bo bardzo mi się podobają korty i organizacja imprezy, która nie ustępuje w niczym turniejom rangi ATP World Tour. Naprawdę wszystko tu zrobiło na mnie ogromne wrażenie i zawsze miło będę wspominał ten tydzień – mówił po triumfie.
Podczas całego turnieju, niczym cień podążał za francuskim tenisistą Francis Gasquet, ojciec i jego wieloletni trener. W restauracji hotelu Novotel można go było spotkać każdego dnia już przed godziną 8., siedzącego przy stoliku przy filiżance kawy i croissancie z konfiturą pomarańczową na talerzyku, czytającego książkę. Gdy na śniadanie, tuż przed godziną 9, schodził syn, podawał mu talerz z jajecznicą lub omletem oraz inne śniadaniowe specjały. Prowadzili przy jedzeniu ożywione dyskusje, po czym wracali do pokoju.
Również na kortach byli niemal nierozłączni, a gdy Richard trenował lub ćwiczył w „player’s lounge” sympatyczny szpakowaty chętnie spacerował po alejkach przy Al. Wojska Polskiego. Któregoś dnia zapytał mnie, czy to prawda, że powstały one przed wojną. A także wspominał, że choć sam obiekt i jego turniejowy wystrój się mocno zmieniły od poprzedniej wizyty sprzed 13 lat, to przypomina je sobie dobrze, bo wciąż urzekają pięknem zieleni.
Pekao Szczecin Open 2017, oprócz jubileuszu 25-lecia, również zapamiętamy pod względem wysokiego poziomu sportowego, bo rzadko we współczesnym męskim tenisie w finale walczą ze sobą dwaj najwyżej rozstawieni gracze w drabince.
Świetnie wyrobiona tenisowo szczecińska widownia we wszystkich meczach wyraźnie sprzyjała Gasquetowi, doceniając jego stylowy jednoręczny bekhend, zmysł taktyczny, technikę gry i precyzję uderzeń. Ale w finale nie szczędziła wyrazów sympatii również Mayerowi, który raczej należy do grona kortowych rzemieślników. Wcześniej, w ćwierćfinale, Niemiec wyeliminował Jerzego Janowicza, który wówczas wracał do gry po kolejnych problemach zdrowotnych. Łodzianin na jesieni jeszcze próbował swoich sił w Tourze, ale ostatecznie przegrał z kontuzją kolana.
Właśnie ona uniemożliwiła mu starty w tym sezonie i sprawiła, że Jurka nie zobaczymy tym razem na szczecińskich kortach. Pod koniec sierpnia przeszedł operację, a my trzymamy kciuki za szybki powrót do zdrowia i liczymy, że za rok znowu będziemy mogli oglądać go w akcji. Oprócz niego i Gawrona w turnieju głównym wystąpiło jeszcze dwóch polskich tenisistów, dzięki „dziki mkartom” przyznanym przez organizatorów. Karol Drzewiecki i Adrian Andrzejczuk odpadli jednak w pierwszej rundzie.
W grze podwójnej Polakom także się nie powiodło, bo solidarnie w 1/4 finału pożegnali się z imprezą Tomasz Bednarek, Marcin Gawron i Adrian Andrzejczuk, wszyscy startujący razem z zagranicznymi zawodnikami. Triumfowali natomiast najwyżej rozstawieni Holender Wesley Koolhof i Nowozelandczyk Artem Sitak, pokonując w decydującym meczu Białorusina Aleksandra Burego i Szweda Andreasa Siljestroema (nr 4.) 6:1, 7:5.
Przed tym finałem byliśmy świadkami wzruszającej ceremonii oficjalnego zakończenia kariery deblowej przez Mariusza Fyrstenberga, trzykrotnego triumfatora Pekao Szczecin Open w parze z Marcinem Matkowskim (2001, 2003, 2005). Trudno zapomnieć główny motyw wspominek znanych tenisistów ze światowej czołówki w powtarzających się, niczym mantra, słowach: „Mariusz byłeś świetnym zawodnikiem, ale ten twój bekhend!” i rozbawienie ich adresata.
Na pewno Pekao Szczecin Open 2017 był iście wybornym koncertem Gasqueta, który mógł zadowolić nawet najbardziej wyrobione tenisowe gusta. Co przyniesie tegoroczna edycja? Przekonamy się w najbliższych dniach, jak już główni wykonawcy nastroją struny rakiet w pierwszych meczach, stopniowo serwując coraz mocniejsze akordy w kolejnych rundach. Tym razem, patrząc na listę zgłoszeń, można się raczej spodziewać solidnej gry na kilka instrumentów, zamiast pojedynczego popisu. Choć w sumie nigdy nie wiadomo czy nieoczekiwanie jakiś solista zdecydowanie nie wyjdzie przed resztę orkiestry.
Tomasz Dobiecki