Z dalekiego kraju – tekst Mariusza Rabendy
16 października 1978 Karol Wojtyła stanął w oknie bazyliki watykańskiej i zawołał do rzymian w ich ojczystym języku: „Przybyłem z dalekiego kraju”. Oznajmił im i światu, że odtąd będzie nosił imię Jan Paweł II.
To jeden z najdostojniejszych momentów współczesnej historii Polski, ważny dla Polaków i chrześcijan na całym świecie. Z tenisistów, którzy u nas zagrali, najlepiej o tym przekonał się Juan Pablo Brzezicki. Zaiste przybył do nas z dalekiego kraju, bo z Argentyny. – Moi dziadkowie byli Polakami. Imiona otrzymałem na cześć papieża – mówił pytany o polskie korzenie.
Juan Pablo lubił grywać w kraju dziadków, w różnych miastach. Większej kariery nie zrobił, choć po serii dobrych startów w 2007 roku zdołał się na początku kolejnego przedrzeć do pierwszej setki rankingu ATP. W naszym challengerze zagrał dwukrotnie, a start w 2008 r. był jedynym udanym (rok wcześniej odpadł w pierwszej rundzie). Dotarł do ćwierćfinału, gdzie zatrzymał go Hiszpan Albert Montanes. Brzezicki w całej karierze wygrał jednego challengera i raz w deblu turniej ATP World Tour. Obecnie prowadzi własną akademię tenisową w Buenos Aires, a na Twitterze posługuje się Nickiem: @polacobrzezicki.
Brzezicki po polsku nie mówił. Inaczej Niemiec Peter Torebko. Urodzony na Śląsku tenisista należy do naszych stałych bywalców, choć w głównej drabince nie wygrał meczu (5 porażek), ale dwukrotnie przebrnął eliminacje.
Ale z tenisistów, którzy szczycili się polskimi korzeniami największy sukces w Szczecinie odniósł Jimy Szymanski. Reprezentant Wenezueli zagrał raz – w pierwszej edycji challengera 22 lata temu i wygrał ją. Potem okazało, że był to jeden z jego większych sukcesów w karierze. – Kocham Polskę i bardzo chciałem tu przyjechać – mówił Jimy. Po trumfie zasiadł za fortepianem i zagrał Chopina, bo w dzieciństwie treningi na korcie przeplatał lekcjami muzyki. Jego tata starał się o polskie obywatelstwo, ale sam Jimy to obywatel świata mieszkający obecnie na Florydzie.
Chcieliśmy bardzo, żeby polskie korzenie miał Stan Wawrinka, ćwierćfinalista edycji 2004, ale on sam nie bardzo wiedział, czy jego przodkowie byli Polakami, Czechami czy Słowakami.
Za dalekich krajów – z Ameryki Południowej – mieliśmy kilku triumfatorów: Argentyńczyków Juana Ignacio Chelę, Sergio Roitmana, Augustina Calleriego i Edgardo Massę, Pablo Cuevasa z Urugwaju, Chilijczyka Nicolasa Massu czy Nicolasa Lapenttiego z Ekwadoru.
Jednak najdłuższą drogę do Szczecina odbył zwycięzca z 1997 r., pierwszej edycji z najwyższą pulą, jaką może zaoferować challenger. Chodzi o Richarda Fromberga. Ten 48-letni dziś jegomość z Australii, gdy do nas przyjeżdżał, stanowił o autentycznym prestiżu turnieju, tym bardziej, że rzadko grywał challengery. Przybył niemal wprost z US Open, gdzie ograł samego Patricka McEnroe’a.
Po wygraniu Pekao Szczecin Open pojechał na turniej ATP Tour do Bukaresztu i tam też był najlepszy. Fromberg zapowiedział, że wróci by bronić tytułu i słowa dotrzymał, ale we wrześniu 1999 nie powtórzył sukcesu. Pokonał go bodaj najbardziej egzotyczny jak dotychczas triumfator – Younes El Aynaoui w ćwierćfinale. Marokańczyk wprawdzie miał wówczas już 27 lat, ale jego najlepsze czasy właśnie się zaczynały. Najstarsi kibice tenisa pamiętają jego dynamiczne skoki i nieszablonowe zagrania, którymi zaskarbił sobie ich sympatię.
Egzotyką Marokańczykowi może dorównywać dobrze znany i lubiany w Szczecinie Dustin Brown. Wprawdzie od 7 lat reprezentuje Niemcy i grał nawet w daviscupowej reprezentacji naszych sąsiadów, jednak gdy zawitał do nas po raz pierwszy, reprezentował Jamajkę. Był pierwszym i jedynym wówczas tenisistą tego kraju. Egzotyki dodawał mu wygląd i sposób gry czy poruszania się po korcie. Dredy do samego pasa najczęściej skrywał pod rastamańską czapą. Zdarzało mu się serwować (albo jak kto woli podawać piłkę) z dołu, a chwilę potem dobiegał do piłki, którą 99 na 100 graczy by odpuściło. Odbijał ją w magiczny sposób i trafiał w kort. Do tego Europę objeżdżał camperem od turnieju do turnieju – bo tak taniej. Potem z roku na rok, reprezentując Niemcy, jakby nabierał cech naszych sąsiadów: solidności, powściągliwości, dokładności, uporządkowania. I tylko dredy oraz czapy pozostały.
Do grona graczy z egzotycznych krajów zaliczyć możemy jeszcze: Lamine Ouahaba z Algierii (2. runda 2009), Sargisa Sargisiana z Armenii (ćwierćfinał 2002), Gruzinów Irakliego Łabadze i Nikoloza Basilaszwilego, Japończyków Taro Daniela i Akirę Santillana – ten pierwszy przed rokiem zagrał o półfinał, Koreańczyka Im Kyu Tae (2009), Ricka de Voesta z RPA (2013) czy Olega Ogorodowa reprezentującego Uzbekistan (1996).
Łącznie w dotychczasowej historii szczecińskiego challengera na kortach przy al. Wojska Polskiego 127 wystąpiło 374 tenisistów reprezentujących 50 krajów. I jak tu się dziwić organizatorom, że od lat promują turniej hasłem „MIĘDZYNARODOWY tenis w Szczecinie”.
Mariusz Rabenda