Zawieszona w czasoprzestrzeni
Marta Mrozińska to szczecinianka, która z naszym turniejem związana jest niemal od początku jego istnienia. Obserwowała go z różnych perspektyw, współtworzyła w wielu rozmaitych rolach. Na przełomie 2017 i 2018 roku uzyskała uprawnienia sędziowskie tzw. srebrnej blachy, co sytuuje ją w elitarnym gronie kilkunastu kobiet na całym świecie, które mogą pochwalić się takim osiągnięciem. Pytamy ją zatem nie tylko o przebieg dotychczasowej kariery zawodowej, ale też o miejsce, jakie na tenisowej mapie świata zajmuje nasz challenger.
W jaki sposób rozpoczęła się twoja przygoda z sędziowaniem?
Marta Mrozińska: Zaczęło się tak, jak u większości sędziów, czyli od podawania piłek. Rodzice zapisali mnie na tenisa, gdy miałam mniej więcej 7 lat. Pewnego razu, gdy jako widz siedziałam na trybunach Pekao Szczecin Open, zobaczyłam koleżanki i kolegów z kortów, którzy podawali piłki podczas turnieju. Strasznie im zazdrościłam tego, że znajdują się w samym centrum tak wielkich wydarzeń sportowych i zdecydowałam, że też chcę się znaleźć między nimi. Moja przygoda z podawaniem piłek trwała kilka lat, a konkretnie do momentu, w którym poznałam kilku sędziów. Porozmawialiśmy i od słowa do słowa stwierdziłam, że po co mam biegać za piłkami, skoro mogę wtedy siedzieć wygodnie na krześle przy korcie i od czasu do czasu krzyknąć, że piłka wylądowała na aucie. Uprawnienia sędziego regionalnego zdobyłam w 2002 roku. O rany, to było już ponad połowę mojego życia temu!
Pierwszym przystankiem podczas kariery sędziowskiej szczecinianki musiał być turniej Pekao Szczecin Open…
I dokładnie tak było. W 2002 roku zaczęłam pracę jako sędzia i wtedy tak naprawdę nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że można podróżować po innych turniejach. Mieliśmy wtedy bardzo silną ekipę ze Szczecina i nie było nikogo przyjezdnego. Dopiero później, przy kolejnych edycjach PSO, zaczęli się pojawiać sędziowie spoza granic miasta czy nawet kraju.
Jakie wrażenie robił na tobie nasz turniej na przestrzeni tych wszystkich lat?
Od zawsze naprawdę wielkie. Najpierw byłam widzem, później dzieckiem do podawania piłek, sędzią liniowym i na koniec sędzią stołkowym. Do tej pory uważam, że panuje tu świetna atmosfera i można całym sobą poczuć tenis. Jest wiele dużych turniejów na świecie, gdzie nie spotka się tak świetnej organizacji i tak wyjątkowego klimatu.
Kiedy po raz pierwszy wyjechałaś z Polski, aby sędziować na turnieju poza granicami kraju?
To było w 2008 roku, kiedy wzięłam udział w challengerze w Dniepropietrowsku na Ukrainie. Już sama podróż zajęła mi niemal dwa dni i była niesamowitą przygodą. Od 2009 roku wyjazdy stały się częstsze i kilka razy pracowałam jako sędzia liniowy poza Polską.
W którym momencie zdecydowałaś, że sędziowanie to coś poważniejszego i chcesz związać z tym przyszłość zawodową?
Przez dłuższy czas wyglądało to tak, że jako liniowa pracowałam tylko raz w roku, właśnie podczas Pekao Szczecin Open. Później przyszedł okres, w którym zaczęłam jeździć po Polsce na turnieje juniorskie oraz sędziować na linii podczas innych imprez. W 2009 roku uzyskałam drugi stopień sędziowski i coraz więcej pracowałam na stołku podczas profesjonalnych turniejów najniższej rangi. Była to dla mnie świetna opcja zarówno na spędzenie wakacji, jak i szansa na zarobienie pieniędzy. Bardzo polubiłam podróże i pracę z ludźmi z całego świata. Po zakończeniu studiów postanowiłam poświęcić rok na wyjazdy i zobaczyć czy uda mi się zamienić to hobby w coś poważniejszego. I tak mija już siódmy rok od zakończenia studiów, a ja dalej jeżdżę. Czyli chyba się udało!
W 2011 roku zdobyłaś we Francji uprawienia białej blachy, trzy lata później w Niemczech brązowej. Jak wyglądały te egzaminy?
Różnice między tymi dwiema szkołami są naprawdę duże. Na białą blachę jedzie się jako sędzia z doświadczeniem głównie na małych turniejach profesjonalnych. Przy selekcji na kurs brana pod uwagę jest także praca na imprezach amatorskich oraz juniorskich. Sam kurs polega na uczeniu się przepisów oraz procedur. Na zakończenie, w ramach egzaminu, trzeba zrobić jeden mecz jako sędzia stołkowy podczas trwającego właśnie turnieju. Do tego dochodzi jeszcze egzamin pisemny.
Z uprawieniami brązowej blachy jest trudniej, bo żeby dostać się na taką szkołę, trzeba mieć już dużo większe doświadczenie na arenie międzynarodowej. Samo szkolenie jest zdecydowanie bardziej zaawansowane i wymaga znajomości przepisów wszystkich organizacji, gdyż istnieje wiele różnic, w zależności od typu i rangi turnieju. Sędziowie przez trzy dni są testowani z posiadanej wiedzy i omawiane są wszystkie przypadki, które mają na celu sprawdzenie, jak dana osoba radzi sobie ze stresem i podejmowaniem decyzji pod presją. Na zakończenie odbywa się egzamin pisemny oraz ustny.
Na zdjęciu od lewej Gabriela Załoga oraz Marta Mrozińska. Fot. Stanisław Borsa
W jaki sposób zdobyłaś uprawnienia srebrnej blachy?
Zarówno biała, jak i brązowa blacha są zdobywane poprzez zdanie egzaminów w odpowiednich szkołach. Ze srebrną i złotą jest już inaczej, ponieważ te są nadawane przez trzy organizacje (ATP, WTA oraz ITF), które spotykają się raz w roku i analizują osiągnięcia i oceny poszczególnych sędziów. Po tej weryfikacji osoby decyzyjne postanawiają, kogo w danym roku promować na wyższe uprawnienia. W grudniu 2017 r. otrzymałam wiadomość, że znalazłam się w gronie wybranych i od stycznia 2018 r. będę już zaliczała się do grupy srebrnych blach.
Jak bardzo nobilitujące jest to, że jesteś drugą Polką w historii z takimi uprawnieniami, a na całym świecie jest tylko kilkanaście takich kobiet?
Moja zasada jest taka, że zawsze staram się pracować na sto procent swoich możliwości. Kolor blachy nie ma większego znaczenia, jeśli chodzi o moje podejście do pracy. Nie czuję się ani trochę lepsza przez to, że zmieniły się moje uprawnienia. To, że zostałam promowana oznacza, że moje dotychczasowe podeście oraz praca, którą wykonałam zostały docenione. Dlatego staram się niczego nie zmieniać i robić dokładnie to samo, co do tej pory.
Plusy i minusy życia sędziowskiego można pewnie wyliczać w nieskończoność. Z jednej strony to zwiedzanie przeróżnych zakątków świata, z drugiej wieczne życie na walizkach?
Jest bardzo dużo plusów oraz minusów. Dla mnie największą wartością jest właśnie podróżowanie, poznawanie nowych ludzi, miejsc i kultur. Gdyby nie sędziowanie, to pewnie nigdy nie odwiedziłabym tylu przeróżnych krajów i nie poznała wielu wspaniałych osób. To, że bardzo dużo się podróżuje nie zawsze oznacza jednak możliwość zwiedzania. Czasami zdecydowaną większość czasu trzeba spędzić na kortach. W dodatku mam taką przypadłość, że po prostu kocham spać, więc nie zawsze jestem w stanie zrezygnować z kilku dodatkowych godzin snu, aby wstać z samego rana i biegiem ruszyć do zwiedzania. Podróżowanie jest zatem największym plusem, ale też i największym minusem. Wpadam do domu przelotem – na noc, dwie, czasem na tydzień. Robię pranie, przepakowuję się i w zasadzie muszę ruszać dalej. Mam u siebie najwygodniejsze łóżko na świecie, a niemal w ogóle nie mam okazji, aby z niego korzystać. Jako urodzonemu śpiochowi, właśnie tego brakuje mi najbardziej!
Da się połączyć taki rodzaj pracy z życiem rodzinnym?
Jest w naszym gronie sporo osób, które mają rodziny i potrafią łączyć to z podróżami oraz sędziowaniem. To z pewnością trudne, ale da się tym wszystkim tak zarządzać, żeby jakoś się udawało. Sama wciąż czekam na księcia, który przyjedzie na tęczowym jednorożcu. Niewykluczone, że podjeżdża pod moje okno i śpiewa serenady akurat wtedy, kiedy nie ma mnie w domu…
Jakie są twoje dotychczasowe największe sukcesy i porażki w życiu zawodowym?
Myślę, że ciężko to jednoznacznie stwierdzić. Na pewno zdarzają mi się błędy i sytuacje, w których mogłam się zachować inaczej i zrobić coś lepiej. Nie traktuję tego jednak w kategorii porażek, tylko odbieram jako naukę i część procesu doskonalenia siebie i własnych umiejętności. Najważniejsze jest to, aby umieć sobie poradzić z popełnionym błędem i wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski, aby nie doprowadzić do takiej samej sytuacji ponownie. Błędy się pojawiają i pojawiać się będą, bo to właśnie one składają się na kolejne etapy nauki. Nie jest to na pewno miłe przeżycie i zajmuje trochę czasu, aby się z tym pogodzić. Najważniejsze jest jednak to, aby ich nie rozpamiętywać, tylko wstać z podniesioną głową, udowodnić wszystkim, że takie rzeczy się zdarzają i starać się być w przyszłości jeszcze lepszym.
Jakie jest twoje największe marzenie, związane z pracą sędziowską?
Wydaje mi się, że moje marzenie, związane z tą pracą tak naprawdę już się spełniło. Chciałam, żeby sędziowanie stało się podstawą mojego życia zawodowego i tak właśnie jest. To nie znaczy, że nie mam już nic do osiągnięcia. Po prostu staram się cieszyć każdym dniem i momentem. Nie mam żadnych oczekiwań, bo i tak nigdy nie przypuszczałam, że zajdę tak daleko. Marzy mi się, żeby odwiedzić kraje, w których mnie dotąd nie było i żebym cały czas stawała się coraz lepsza w tym, co robię.
Jak istotną rolę w pracy sędziego odgrywa wysoka odporność na stres?
Prawda jest taka, że to niesłychanie ważna rzecz. Pamiętam, że sama nigdy nie potrafiłam stanąć przed grupą ludzi i się odpowiednio wypowiedzieć. Teraz w sumie dalej tego nie potrafię, ale nauczyłam się za to wyłączać w bardzo stresujących sytuacjach. Dzięki temu nie widzę już tłumów ludzi, którzy znajdują się wokół mnie. Gdy wychodzę na kort, to staram się nie zwracać uwagi na jego rozmiary i na to, jak imponujący jest stadion, na którym się właśnie znajduję. Nigdy do końca mi się to jednak nie udaje i nogi zawsze lekko się ugną. W momencie gdy wychodzą zawodniczki, a ja siadam na stołku, to ten stres przekształca się jednak w pozytywną adrenalinę. Wtedy już liczy się tylko mecz i to, co akurat dzieje się na korcie.
Dużo trudniej sędziuje się mecze, w których grają zawodnicy z wielkimi nazwiskami, a na widowni jest bardzo dużo osób?
Nazwisko zawodnika w bardzo dużym stopniu wpływa na to, w jaki sposób przygotowujemy się do meczu. Jeśli mamy do czynienia np. z graczem z pierwszej dziesiątki, to pojawia się stres i pytanie: czy ja jestem na to gotowa? Wtedy jednak szybko przychodzi otrzeźwiająca refleksja, która mówi, że gdybym nie była, to nikt nie przydzieliłby mi takiego meczu. A skoro to już się stało, to znaczy, że znajduję się we właściwym miejscu, potrafię to zrobić i dam sobie radę.
W jaki sposób przygotowujesz się do wyjścia na kort przed stresującym meczem?
Każdy sędzia ma na to jakieś swoje sposoby i receptę na właściwe przygotowanie się do spotkania. To nie jest tak, że wchodzimy na stołek, robimy swoje i wracamy. Ja na przykład bardzo nie lubię się spieszyć. Zawsze staram się wyciszyć i być na miejscu odpowiednio wcześnie, aby wszystko osobiście sprawdzić i właściwie „wczuć” się w kort. W momencie, gdy pojawiają się zawodnicy, sama wchodzę już w nieco inną rzeczywistość. Sama nie do końca to rozumiem i pewnie dlatego nie jestem w stanie tego należycie wytłumaczyć. Można powiedzieć, że momentami zawieszam się w czasoprzestrzeni i wszystkie wydarzenia dzieją się jakby poza mną.
Odwiedziłaś już wielkie turnieje w przeróżnych zakątkach świata. Co w porównaniu z nimi wyróżnia Pekao Szczecin Open?
Szczecińska impreza od zawsze robi na mnie ogromne wrażenie. Bardzo podoba mi się tutejsza atmosfera oraz publiczność, która zasiada na trybunach. To wyjątkowy turniej, w którym tenisem oddycha się już od momentu wejścia na obiekt. To nie jest tak, ze można spotkać go wyłącznie na kortach, on jest po prostu wszędzie. To wspaniałe i absolutnie wyjątkowe. Wzrusza mnie to także jako szczeciniankę i zawsze się cieszę, gdy tylko mogę być częścią tego wspaniałego wydarzenia.
Rozmawiał Maciej Żmudzki